O PROJEKCIE
Zachmurzenie to interdyscyplinarny projekt, który opowiadał będzie o polskich mniejszościach etnicznych i narodowych. W tym kontekście szczególnie interesować nas będą wykluczenia i dyskryminacja, ale też też rola hybrydycznych tożsamości w kształtowaniu obywatelskiego społeczeństwa. Częścią projektu są edukacyjne warsztaty dedykowane mniejszościom ze szczególnym uwzględnieniem polsko-romskiej młodzieży oraz wystawa, której towarzyszyć będzie szereg wydarzeń edukacyjnych.
Samo słowo zachmurzenie pochodzi od staropolskiego słowa murzenie oznaczającego ściemnianie, ciemnienie i zaczernienie. Etymologia tego słowa łączy się ze słowem mohr, co z kolei odsyła do niepoprawnych politycznie określeń, takich jak “murzyn” i “mores” (od słowa umorusany). Jednym z tematów przygotowywanej przez nas wystawy jest zakorzeniona w języku przemoc symboliczna.
ZACHMURZENIE / ZAKALARDO. CYKL WARSZTATÓW DLA MŁODZIEŻY
Data pierwszy warsztatów: 31.03.2022, godz. 17:00-19:30
Miejsce: ARTzona, os. Górali 4, 31-959 Kraków
Zapisy: zachmurzenie2022@gmail.com lub https://form.jotform.com/220794248480057
Udział w zajęciach jest bezpłatny
Henryk Fundacja we współpracy z Fundacją w Stronę Dialogu zaprasza na cykl integracyjnych warsztatów z pogranicza etyki i estetyki skierowany do zarówno do polskiej jak i polsko romskiej młodzieży, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli i przedstawicielek mniejszości etnicznych i narodowych. Zwieńczeniem warsztatów będzie stworzenie alternatywnej mapy Nowej Huty – konstruowanej z subiektywnych odczuć i jednostkowych przeżyć, zapomnianych historii i przemilczanych narracji.
Ruszamy 31 marca. Przez dwanaście spotkań, co tydzień w czwartek, poznawać będziemy Nową Hutę inaczej niż dotąd, będziemy też poznawać siebie wzajemnie, mówić o tym, co dla nas ważne, o tym, kim jesteśmy i o wielokulturowej współczesności tej dzielnicy Krakowa.
Prowadzenie: Małgorzata Kołaczek, Aleksander Celusta i zaproszeni artyści/tki, edukatorzy/rki kultury, osoby specjalizujące się w pokazywaniu Nowej Huty w nietypowych, fascynujących osłonach.
Nowa Huta miała być rajem na ziemi, wzorcowym przykładem socjalistycznej urbanistyki i miejscem szczęśliwej przyszłości. Miejscem dla wszystkich, bo każdy tu skądś przyjechał. W latach 50’ miasto wybudowane na środku podkrakowskiej wsi w zemście na elitarnym Krakowie zostało zaludnione przez nowych przybyszów. Kim byli i skąd przyjechali? Co sprawiło, że wybrali akurat Hutę, stając się częścią społecznego i kulturowego eksperymentu? Czy ta nowoczesna utopia miała, a może wciąż jeszcze ma, szansę, się ziścić? I jaki wpływ na przyszłość, też w kontekście współczesnych wydarzeń, ma przeszłość?
Podczas warsztatów będziemy rozmawiać nie tylko o tożsamości Nowej Huty i jej mieszkańcach i mieszkankach, ale też o utopiach i dystopiach, wielowymiarowej wspólnotowości i wykluczeniu, poprawności politycznej i dyskryminacji. Na nowo odkryjemy architekturę będącą nośnikiem społecznych rewolucji, modernistycznej wiary w postęp i socrealistycznej nostalgii za przeszłością. Zobaczymy m.in. mozaiki, które pozwalają się czytać metafora wielokulturowości, budynek, w którym kiedyś mieścił się Związek Uchodźców Politycznych, krzyż, który stał się symbolem zarówno walki z totalitarną władzą, jak i budzenia się świadomości mieszkańców oraz kultowy lokal Gigant, gdzie można było posłuchać romskiej muzyki i zjeść galicyjski bigos, a na placu przed nim obejrzeć fabularny film. Przypomnimy historię greckich uchodźców i romskich przodowników pracy, rosyjskich jeńców i żydowskich kobiet, w czasie II wojny więzionych w nazistowskim obozie pracy oraz chłopów zamieszkujących wieś Mogiła, którzy stali się bohaterami opery „Krakowiacy i górale” – przypowieści o zgodzie ponad podziałami.
Będziemy odczarowywać historię i budować nowe, alternatywne narracje, będziemy spacerować po Hucie z zamkniętymi oczami i zastanawiać się co sprawia, że architektura jest przyjazna albo opresyjna, będziemy przyglądać się owadom zamieszkującym Łąki Nowohuckie i egzaminować idee międzygatunkowego sąsiedztwa. Spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, jakie chmury unoszą się nad Nową Hutą, badając nie tylko to, co zasłaniają, ale też to, co mogą odsłonić.
Projekt finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG i Funduszy Norweskich w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny
Organizator: Henryk Fundacja
Współpraca: Fundacja w Stronę Dialogu
Współpraca merytoryczna: Anna Batko, Joanna Talewicz
Projekt graficzny: Renata Motyka
Podziękowania: Edyta Jaśkowiak, Krzysztof Gil
01.11.2021 – 31.12.2022, Kraków
Projekt odpowiada na rosnącą przemoc i mowę nienawiści wobec osób LGBT+ na terenie Krakowa. Zdecydowana większość osób LGBT+ z Krakowa doświadczyła mowy nienawiści, wiele z nich padło ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej („Dyskryminowani/e. Sytuacja osób LGBTQIA w Krakowie”, Równość.org.pl, 2020). Niestety, w ostatnich latach liczba homofobicznych aktów nienawiści gwałtownie wzrasta. Nie bez znaczenia jest tu kontekst ogólnopolski i polityczno-medialna nagonka na osoby LGBT+, m.in. narracja o „wrogiej ideologii LGBT” czy ustanawianie tzw. „stref wolnych od LGBT” przez samorządy. Kampania nienawiści sprzyja radykalizacji postaw społecznych, zwłaszcza wśród młodzieży.
Projekt wielopłaszczyznowo odpowiada na opisany wyżej problem – zakłada podjęcie różnych działań dla różnorodnych grup odbiorców i odbiorczyń. Przygotowujemy wystawę prac artystycznych poświęconą problematyce przemocy wobec osób LGBT+; wystawie towarzyszyć będą takie wydarzenia, jak oprowadzania kuratorskie i spotkania z artystami i artystkami. Działaniem interwencyjnym, skierowanym bezpośrednio do osób LGBT+ oraz ich bliskich, będą konsultacje psychologiczne. W ramach projektu przygotujemy i przeprowadzimy cykl 10 warsztatów artystyczno-antydyskryminacyjnych dla nauczycieli i nauczycielek oraz animatorów i animatorek, przygotowujących ich do pracy ze społecznością lokalną i młodzieżą. Ostatnim elementem projektu jest kampania antydyskryminacyjna na TikToku. Z projektu skorzystają: krakowska społeczność LGBT+ oraz jej bliscy, edukatorzy i edukatorki, społeczność lokalna, w tym młodzież.
Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG
29.10 – 05.11.2021, ul. Zamkowa 18/1, Kraków
Paulinka i Lucynka otwierają szafę. Najpierw uderza je zapach. Dziwna, słodko-gorzka woń. Za chwilę usłyszą jęk, który stopniowo przechodzi w nerwowy chichot. Z szafy, wprost na podłogę wysypuje się sterta trupów.
Doprawdy, były to pomysły dziwolężne. Były to wprost – wspaniałe, olśniewające! [..] Były postacie całkiem arabeskowe, postrojone niedorzecznie, ukształtowane na przekór wszelkim prawidłom – dziwy potworne jak majaki. Było tam pod dostatkiem czaru, rozpusty i wybryków – źdźbło zgrozy i obfitość szkarady. Słowem była to ciżba zmór, które które kroczyły napuszyście[…]. I zmory owe wyprawiały wszelkiego rodzaju łamańce, brocząc barwami komnat – i rzekłbyś, iż spod ich stóp wysnuwały się dźwięki muzyki i że dziwaczne akordy kapeli były echem ich kroków.
A od czasu do czasu z komnaty aksamitnej dolatał rozdzwoniony śpiew hebanowego zegara. I wówczas – na okamgnienie wszystko nieruchomiało – wszystko milkło prócz głosu zegara. Zmory stygły, drętwiały w swych ruchach
[“Maska śmierci szkarłatnej”, Allan Edgar Poe]
Czyliż wiem? z wolna i kolejno zdejmuje jedną maskę po drugiej Czy tym? Albo tym? Albo tamtym? Zaiste boję się, że mógłbym się tak obłuskiwać do samego końca, liść po liściu.
[“Leonce I Lena”, Georg Büchner]
Hyrkan IV: Oczywiście. Ale gdy cała ludzkość włoży maskę, problemat Prawdy zniknie sam przez się. Ja i moi dwaj przyjaciele: książę de Plignac i Rupprecht von Blasen tworzymy właśnie tę maskę. Zamaskowane społeczeństwo i my jedni, którzy wiemy wszystko
Bezdeka: Więc nie ma w tym nic z komedii? Wiesz, co mnie zniechęciło? Twój kostium
Hyrkan IV: Ależ to drobnostka. Myślałem, że jesteś bardziej wrażliwy na dekoracje, i dlatego tak się ubrałem. Mogę zdjąć te fatałaszki.
[“Mątwa”, Stanisław Ignacy Witkiewicz]
***
Kawalerka na ulicy Zamkowej jest przestrzenią dramatu. To wnętrze szafy i odkopana ze zgliszczy Villa dei Misteri, która staje się miejscem tajemniczego rytuału. Przebieranie się jest performensem. Zresztą podobnie jak rozbieranie. Wielki striptiz i obsesja ambalażu. Misterium pakowania, odwijania, odkrywania, zakrywania, przechowywania i przetrwania. Podobno w sali, gdzie freski ilustrować miały obrzęd inicjacji, w miejscu, które miało być epifanią okultystycznych sensów, starożytni wykuli okno. Tym razem nie będziemy się przebierać, będziemy podglądać. Staniemy się częścią voyeurystycznego teatrzyku – jeszcze jedną opowieścią o tym jak zewnątrz, niczym w sztuce Maeterlincka, przygląda się wnętrzu, i o tym jak podglądactwo sączy, ale i stwarza rzeczywistość. Tu wszystko jest na sprzedaż. Zupełnie tak jak gdyby był to sklep albo galeria. Jak u Wajdy wszystko i wszyscy grają siebie. Wypowiadają swoje kwestie. To opowieść o ubraniach i przebraniach, kuratorkach albo pracach, które robią wystawę. Częścią scenariusza jest brak scenariusza. W końcu tylko się powtarzamy. Przebiera się tylko – jak pisze Deleuze – powtórzenie.
Wystawa, której tytuł nawiązuje do serii modowych felietonów publikowanych w „Przekroju”, zabawnych perypetii i dialogów tytułowych bohaterek o ubraniach i o tym kiedy, z czym i jak je jeść, egzaminuje płynne konstrukcje tożsamości i społeczne struktury, granice między modą, a sztuką, życiem i teatrem. Pokazuje rzeczy, które nie są do ubrania, ale przebrania. O ile Lucynkę interesuje użyteczność, o tyle Paulinkę ciągnie w stronę ekskluzywnej kreacji. Podczas gdy Paulinka jest fetyszystką, której tłumione libido wylewa się falami nieokiełznanego tsunami, Lucynka podglądaczką-perwertką, którą bawi i podnieca sam tylko tekst. Albo na odwrót. W każdym razie obie lubią ubranka. Niepoważne wydmuszki, które opowiadają poważne historie. Kostium wyznacza role i podwaja wcielenia. Król zawsze jest nagi. Zrzucone pośpiesznie skóry wychodzą z szafy. Bo co jeśli to nie kostium pasożytuje na ciele, ale to właśnie ciało wżera się w jego sploty?
Wydarzenie jest częścią festiwalu Sztuka do rzeczy – design w Krakowie
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artyści i artystki: HOLY SPELLS, Maryna Sakowska, Wiktoria Walendzik, Krzysztof Grzybacz
Kuratorki: Ania Batko i Aleksander Celusta
Dokumentacja fotograficzna: Paweł Wyląg
Zapach wystawy: Ania Batko, Paweł Wyląg
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
19.11.2020, www.henrykfundacja.com
Opary kolonialnego złota i papierosowe arabeski. Okropna zupa z dymu i zaduchu, z której to otchłani jak chce Gombrowicz wyzierają gęby zdolne coś wykrzyczeć i wygestykulować. Kociaki, intelektualiści i bumelanci. Plotkowanie i bełkotanie. Rozmowy, które się nie kończą i takie, które się jeszcze nie zaczęły. Ta mitologia, jak zresztą wiele innych, spisana jest na papierowych serwetkach. Napić się kawy. Zapalić papierosa. Zamówić ciastko, albo jak w „Dziewczynach do wzięcia” krem sułtański. Czytać książkę albo zwyczajnie siedzieć podsłuchując rozmów, które toczą się przy sąsiednich stolikach. Wtapiać się w tłum i wsiąkać w te lepką, wysycającą egzystencjonalne soki i rozwibrowaną od gardłowego śmiechu aurę. Poczuć się jak bohater „Złego” Tyrmanda. Jak w domu. W domu, który jest kawiarnią.
Kawiarnia to pijalnia czarnego jak heban trunku, kabaret, cukiernia i intelektualny salon. Zatęchła piwnica, cyganeryjne widmo i upiór prześnionej nowoczesności. To miejsce spotkań i współistnienia obcych sobie obozów. Awangarda jak chce Peiper rodzi się w kawiarni. Tu też rodzi się rewolucja i to tu ta rewolucja zastyga jak zakonserwowane w formalinie kuriozum. Idee krążą, trochę tak jak stali bywalcy snują się między stolikami uprawiając bezpretensjonalną robinsonadę. Wykluwają się, dojrzewają i giną zanim zdążą zostać
spisane. Wdychane i wydychane wraz z gęstym powietrzem, przestają należeć do kogokolwiek.
Celebracja picia napoju przywiezionego z arabskich kolonii na dobre uwodzi krakowską cyganerię na przełomie wieków. To wtedy kawiarnia staje się pracownią. Miejscem wielogodzinnych posiadówek. I wtedy artyści zaczynają odciskać na nich swoje piętno – wywnętrzać się w ich wnętrzach. Henryk Uziembło maluje secesyjne freski w ekskluzywnej Remanie, młodopolska śmietanka wciąga do Paonu wielkie płótno, a potem pisze i maluje po nim jak popadnie tworząc jedno kolektywne i niestrawne panneau, Tytus Czyżewski i Leon Chwistek nadbudowują owalną salkę Esplanady futurystyczną scenografią, a członkowie kabaretu „Zielony Balonik” uzbrojeni w czarne flamastry napierają na ściany słynnej „Jamy Michalika”. Czasem o znaczą teren innym razem projektują całe wnętrza. Po II wojnie światowej kolonizują już nowe przybytki ciągnąc za sobą utopijnego ducha zgrzebnej nowoczesności. W Kawiarni Domu Plastyka Maria Jarema maluje abstrakcyjny fryz i instaluje geometryczną, zszytą z resztek kurtynę, Wiesław Dymny zdobi rysunkowym muralem bar Jazz Klubu na św. Marka, a Tadeusz Kantor organizuje sobie własny, zdobiony obrazami II Grupy Krakowskiej i manekinami ze spektakli Cricot, stolik w Krzysztoforach. Artyści nie tylko są w kawiarniach. Oni są kawiarniami.
Kawiarnia to rodzaj nieoczywistego performensu bez określonego początku i końca. To teatr, który obserwować można zarówno z ulicy, choć to bardziej przypomina lizanie ciastka przez szybę, i od środka. To też tekst, który czyta się trochę od niechcenia, jak poranną gazetę do kawy. Bardziej niż palimpsest przypomina sgraffito – nawarstwiającą się materię – w której każdy wydrapuje sobie to co chce. Jak na drzwiach kawiarnianej toalety. Nic się nie dzieje, nawet jeśli w tym samym momencie wszystko się wydarza się. Tadeusz Kantor wciąż siedzi przy kontuarze, wygłasza tyradę o Cafe Europa i przykładając pustą filiżankę do ust tłumaczy czym jest czynność happeningowa. Udaje że pije kawę tak długo, aż w końcu wierzysz, że naprawdę ją pije. Janina Kraupe-Świderska rysuje na zaplamionych serwetkach horoskopy – wróży z osadzających się na dnie filiżanki fusów. Witold Gombrowicz wybiera stolik przy oknie. Zamawia pół czarnej i pisze „Wspomnienia polskie”: „Kawiarnia może stać się nałogiem jak wódka. Dla prawdziwego bywalca nie pójść do kawiarni o oznaczonej godzinie to po prostu zachorować”.
Chcemy Was zaprosić do miejsca, gdzie wciąż można napić się kawy – nawet jeśli pije się ją tu tylko na niby – do kawiarni, którą otworzymy w domku dla lalek. W krainie czarów, gdzie zawsze drzwi są za małe, a Ty za duża, albo odwrotnie i w ibsenowskim domu lalki, w którym realne splata się z szaleństwem, a świat łączy z zaświatem. Sowy nie są tym czym się wydają, a kawiarnia, parafrazując Gertrudę Stein jest kawiarnią jest kawiarnią jest kawiarnią.
22.10.2020, www.sixrooms.online
Sześć pokoi, czwórka artystek i artystów, dwójka kuratorów i trzy performensy. Jedna graficzka, jeden fotograf, kilkanaście współpracowników i wolontariuszy Festiwalu Unsound i kolejne kilkadziesiąt pracowników Krakowskiego Urzędu Miasta. Ilość widzów nieznana. Wystawa rozgrywa się w trzech czasoprzestrzeniach. Wszyscy mogą je zobaczyć, nikt nie może odwiedzić. W czasach pandemii, po jednym lockdownie i pewnie chwilę przed kolejnym. Też w okresie nasilania się konfliktów na tle etnicznym, rasowym i tożsamościowym. Kryzysu i kryzysów. Ekologicznych, ekonomicznych i politycznych. W czasach, kiedy nowoczesność mnożąc możliwość relacji jednocześnie opróżniła te relacje z wszelkiej treści i jak chce francuski filozof Maffesoli doprowadziła do przejścia od wspólnoty do społeczeństwa, które kapitalizuje swoje pragnienia.
Jesteśmy częścią neoplemienia. Mamy swoje tradycje i rytuały. Mieszkamy na bezludnych wyspach. Zwłaszcza, że utopia to też wyspa. Taka, której nie ma. Byliśmy tu już wcześniej. Wysyłamy hybrydyczne listy w butelkach. Palimy ogniska i puszczamy sygnały dymne.
Czy totalne zamknięcie jest miejscem radykalnego otwarcia?
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artystki i artyści: Justyna Górowska, Dominika Olszowy, Mikołaj Sobczak & Nicholas Grafia
Kuratorzy: Ania Batko i Aleksander Celusta
Koordynator: Mateusz Piegza
Identyfikacja graficzna: Renata Motyka
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Fotografia: Paweł Wyląg
Partner: Festiwal Unsound
Partner medialny: Współczesna
11.10.2020, www.nojoyboys.itch.io
Premiera gry komputerowej „Hum” i promocja albumu „Нассать на мир”.
Bohater tej historii rodzi się na strychu przy ulicy Piastowskiej. Żyje w przyszłości. W Postapolsce, dziwnym nie-do-końca-świecie, z którego za wszelką cenę próbuje uciec. Nawet jeśli w przeszłość, gdzie to przed czym ucieka i tak go dogoni. Podczas jednej z podróży w czasie – te zresztą odbywa regularnie – trafia do 1987 roku. J.G Ballard kończy wtedy książkę „Day of Creation”, a Steven Spielberg kręci na podstawie jego wcześniejszej powieści film „Imperium słońca”. Oglądanie własnych powidoków z dzieciństwa ma być dla pisarza dziwnym doświadczeniem. W lesie Kabackim pod Warszawą rozbija się samolot „Tadeusz Kościuszko” ze 183 pasażerami na pokładzie. Nikt nie przeżyje. Allan Ginsberg odwiedza katowicką pracownię Andrzeja Urbanowicza i grając na małym akordeoniku śpiewa słynny „Skowyt”. 27 letni robotnik Michael Robert Ryan w angielskim Hungerford zabija szesnaście osób i rani kolejne piętnaście. Szef francuskiego gestapo Klaus Barbie zostaje skazany na dożywocie za zbrodnie przeciwko ludzkości. To wszystko ma, ale też nie musi mieć znaczenia.
1987 rok staje się dla naszego bohatera pułapką. Matnią, która się zapętla i kisi w tych lepkich sokach jego ciało. Każdego 31 grudnia wraca do punktu wyjścia. Znowu budzi się 1 stycznia 1987 roku. Kolejny raz przeżywa ten sam rok. Tak samo kończy się każde z jego samobójstw i każda z mniej i bardziej przypadkowych śmierci.
Istnienie ciała w czasoprzestrzenni to podstawowe źródło opresji. Ciało to przemoc. Bycie żywym to największa potworność. Dopiero teraz to do niego dociera. Wstrząsają nim mdłości. Dopiero teraz sobie uświadamia, że nigdzie nie uciekł i nigdy nie ucieknie. Słania się i rzyga ze stresu. Instynktownie przeczuwa, że już się z tego nie wygramoli. Czuje się trochę jak jeden z bohaterów „Ogrodów czasu”, który żyje w świecie bez miejsca i bez prywatności. Wszędzie panuje koszmarny tłok. Ten ścisk go powoli dusi. Dusi, ale jeszcze nie uśmierca. Wciąż jeszcze szuka drogi ucieczki, nawet jeśli już bez większych nadziei. Zwłaszcza, że prześladuje go liczba – ta, której obsesję miał William S. Burroughs i ta, która jak odkrywa Philip K. Dick symbolizuje rozpad. Wylewa frustracje i wyrzuca, kłębiące się jak robaki, smutki. Przez przełyk znowu przelatują mu zahibernowane resztki. Powstaje dekadencka muzyka, która działa trochę kapsuła, a trochę jak wehikuł czasu. Przeszłości i przyszłości nie ma. Tę pierwszą znamy, tej drugiej towarzyszy ciągle ten sam lęk: nic nowego nas nie czeka. Wszystko było. I obie, jak chce J.G. Ballard, dają się streścić jednym słowem: nuda.
Nie wiadomo czy Hum to halucynacyjna wizja przyszłości czy zmutowana wersja roku 1987. I nie ma to znaczenia. Opresyjna czasoprzestrzeń i imperatyw ucieczki są te same. I ta sama jest, jak chce Urbanowicz, zryta gleba, w której znów coś kiełkuje. Wszystko, dopowiada Ballard, przeobraża się w science-fiction. Bohater wraca do Postapolski i zaraz z niej ucieka.
Punktem wyjścia i częścią gry jest album „Нассать на мир”, który Bartek Zaskórski nagrał bezpośrednio na kasecie magnetofonowej. Do dyspozycji miał dwa syntezatory, automat perkusyjny i wokale nagrane przez Rafała Ziemińskiego, Patrycję Tepper i Monikę Olszewską. Album był częścią mikrowystawy w dawnej pracowni Andrzeja Urbanowicza i Urszuli Broll, związanych z katowicką grupą Oneiron, którą opiekuję się Małgorzata Borowska. Koncept wystawy-rytuału i postać podróżnika uciekającego z Postpolski powstał we współpracy z Kubą Gawkowskim. W 2020 roku album został wydany przez kultową wytwórnię Not Not Fun Records z Los Angeles.
Współpraca kuratorska: Ania Batko i Aleksander Celusta
Identyfikacja graficzna: Krzysztof Zdunkiewicz
Tłumaczenie gry komputerowej: Konrad Materek Partner wydarzenia: Festiwal Unsound
10.01 – 30.08.2020, Hotel Indigo Old Town Kraków / @kongresfuturologiczny
Czasoprzestrzeń nr 1: Dyrekcja H*****a gwarantuje brak bomb w tym pomieszczeniu, pokój Matejkowski, Hotel Indigo Old Town Kraków (ul. Św. Filipa 18)
5 sierpnia 2020, godz. 18:00
6 – 9 sierpnia 2020, godz. 17:00 oraz 18:00
Czasoprzestrzeń nr 2: instagram @kongresfuturologiczny, 10 lipca – 30 sierpnia 2020
„Wieczór był miły, ale zrobiono mi idiotyczny kawał. Któryś z gości – żebym wiedział, kto! – wrzucił mi do herbaty szczyptę konwertku kredybiliny i doznałem niezwłocznie takiego zachwycenia serwetką, że w głos zaimprowizowałem nową teodyceę. Po kilku ziarenkach przeklętego środka zaczyna się wierzyć we wszystko, co się nawinie – łyżkę, lampę, nogę stołową; intensywność moich doznań mistycznych była taka, że na kolana padłem, by oddać cześć zastawie”.
[Stanisław Lem, Kongres futurologiczny]
Hotel jest luksusowy. Jak mówi narrator Ijon Tichy, nawet jeśli nie udaje w nim się uratować jajek na miękko od ścięcia, znakomity. Zwłaszcza, że takiego z kojcem własnych kur nie ma. H****n ma sto sześć pięter i świeci pustkami. W środku baseny, solaria, korty tenisowe, tory wyścigów gokartowych, ruletki i karuzele. Jest też strzelnica, na której można strzelać do wybranych (i wcześniej odpowiednio wypchanych) osób oraz muszla koncertowa z możliwością natryskiwania słuchaczy gazem łzawiącym. Z pokoju roztacza się zapierający dech widok na sinobrunatne chmury smogu. W jaspisowej łazience wisi zwój liny wysokogórskiej, a obok stoi wysoki na trzy metry drąg. W szafie schowana jest maskująca peleryna, a pod łóżkiem worek sucharów. Na drzwiach tabliczka: „Dyrekcja H****a gwarantuje brak BOMB w tym pomieszczeniu”. Każdy z przedmiotów, który znajduje się w luksusowym apartamencie ma podwyższać przeżywalność hotelowych gości. Nawet woda, która leje się z kranu sącząc halucynacyjne opary. „…jeśli ktoś sobie roi, że sobie roi, że sobie nic nie roi”. Albo na odwrót.
To tu ma, ma mieć miejsce ósmy Kongres Futurologów. Spotkanie dotyczące przeludnienia i nadciągającej katastrofy demograficznej, otwiera się, ale tak naprawdę nigdy nie wydarza. Chwilę po rozpoczęciu obrad na ulicy dochodzi do zamieszek, które szybko przeradzają się w wojnę domową. Ale ta nikogo już nie wzrusza. W końcu rzecz dzieje się w świecie niestabilnym politycznie, targanym niekontrolowanymi wybuchami społecznego gniewu i jeszcze gwałtowniejszymi reakcjami władzy. Cześć uczestników kongresu, w tym Tichy, razem z dyrekcją hotelu trafia do kanału ściekowego. Oddycha powietrzem zanieczyszczonym przez środki halucynogenne, których władza używa do tłumienia rewolucji. Nasz narrator trafia do szpitala gdzie zostaje zahibernowany. Budzi się w 2039 roku w świecie idealnym. I szybko odkrywa, że to tylko puder. Trup, tyle że dobrze zachowany. Pozorna idylla to zasługa substancji chemicznych programujących emocje, doznania i społeczne odruchy, a świat, a raczej wszechśmiot chyli się ku nieuchronnej zagładzie. Chodzi o to, że „jeżeli już musi ginąć, niechaj nie cierpi”.
To wszystko opisuje Stanisław Lem w opowiadaniu pod tytułem Kongres Futurologiczny z 1970 roku. Opowiadanie jest z gatunku tych straszno-śmiesznych. To śmiech przez łzy. Też dlatego, że Lem, zresztą nie pierwszy raz, przepowiada przyszłość. Ostatni rok na Ziemi to prawdziwa wyliczanka okropności. Tych, z uprzejmości, wymienimy tylko kilka. Kryzysy ekologiczne, migracyjne, społeczne i ekonomiczne. Konflikty na tle płci, rasy i orientacji seksualnej. Antropocentryczna struktura reprodukująca hierarchię, przemoc, dominację jednych kosztem drugich. W gazetach czytamy o sekretnym szczycie klimatycznym na Sycylii, na który rekiny technologii i celebryci zlecieli się stu czternastoma prywatnymi jetami. Wyemitowali prawie 55 tysięcy ton dwutlenku węgla i rozmawiali o globalnym ociepleniu. Większość z nich na ekologii się nie zna, ale jak u Lema, nie upiera się, kiedy słyszy okrzyk „do pomp”. W tym samym roku media obiega informacja o prognozie niezależnych naukowców z Melbourne, która mówi o tym, że w konsekwencji zmian klimatycznych, związanych z nimi migracji i wojen, w 2050 roku naszej cywilizacji już nie będzie. Zresztą jedna z tez raportu zakłada, że ponad 30% globalnej powierzchni lądu i 55% światowej populacji przez 20 dni w roku narażona będzie na śmiercionośne warunki poza progiem ludzkiej przeżywalności. Na szczęście w hotelu H****n będzie znośnie. Na youtubie oglądamy śmierć George’a Floyda, a na twitterze widzimy komentarze Trumpa. Kiedy w Stanach w szczycie pandemii koronowirusa wybuchają zamieszki, ten pisze: „Gdy zaczyna się rabowanie, zaczyna się też strzelanie”. A polski prezydent, na chwilę przez wyborami, mówi, że LGBT (przypomnienie: Lesbians Gays Bisexuals Transgender) to nie ludzie.
Gdybyśmy tylko mogli tak jak u Lema, ucieklibyśmy w galaktykę, licząc na to, że najgorsze wydarzy się pod naszą nieobecność. Z lękiem, ale i ulgą obserwując, jak ziemia zamienia się w przepieczonego kartofla.
Świat potrzebuje znieczulenia, bo bez niego nie byłby w stanie się znieść. W opowiadaniu Lema te słowa wypowiada kontroler iluzji. Eschatologiczny narkotyzer i ostatni atlas świata, którego praca polega na uprzyjemnianiu niczego nieświadomym ludziom kolektywnej agonii. Jak mówi, jest artystą na zupełnie dziewiczym terenie. Nie może odmienić prawdy, dlatego ją zasłania. A gdyby, co się wprawdzie nie wydarza, ale gdyby ją w subwersywnym geście, jak magik w zwolnionym tempie wyciągający królika z kapelusza, odsłonił? Kiedy studentka pyta Tichego, czy chętnie godzi się na zamrożenie, ten odpowiada tylko: „Nie rozmawiam z przywidzeniami”.
Nas bardziej niż przyszłość interesują sama futurologia i mające ją zastąpić „będzieje ludzkości”. Też przeszłe wyobrażenia przyszłości. Wizje tego jak miała albo ma wyglądać rzeczywistość i wizja tej rzeczywistości bez nas. Ale też teraźniejszość, która ostatnio nie pozwala się już oglądać inaczej niż film. Jak jeszcze jedna halucynacja. Jak opakowany w celofan budzik, który ktoś podrzucił do hotelu amerykańskiej korporacji, udając, że to bomba. Na dachu innego hotelu, jak uczestnicy kongresu, popijamy wino. Trwa wernisaż. Przed nami rozpościera się widok na Kraków. Jeszcze niedawno całe miasto było wyludnione. Było pusto i ciemno. O dwunastej w nocy na Rynku można było poczuć się jak na planie katastroficznej produkcji. Chętnie opowiedzielibyśmy więcej, ale boimy się, że tego nie zniesiecie. Bo właśnie, co jeśli przyszłości nie ma?
Kiedy nie ma chleba, jak pisze Lem, zostaje narkoza cierpiącym. Chleba i igrzysk. Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka! My tylko rozmawiamy z przywidzeniami.
Kongres futurologiczny początkowo opublikowany został na łamach „Szpilek” jako powieść w odcinkach, stąd też bierze się pomysł na zrealizowanie wystawy podzielonej w czasie i przestrzeni na autonomiczne segmenty. W kontekście powieści Lema interesuje nas nie tylko jej szkatułkowa struktura, krytyczna i pełna ironii refleksja nad futurologią, ale też teza, która mówi o tym, że ubożeniu świata towarzyszy ucieczka w przestrzeń wirtualną. Wystawa, choć równie dobrze mógłby być to film, rozgrywa się w dwóch wzajemnie uzupełniających się wymiarach: rzeczywistości analogowej – pokoju hotelowym – i rzeczywistości wirtualnej – na instagramie w formie procesualnej dokumentacji, filmów i videoperformensów. Oba to produkowanie momentów ulgi i halucynacyjna rozmowa z widmami.
Podziękowania: Kola Śliwińska, Paweł Wyląg, Agnieszka Wranka
Wystawa jest częścią projektu: Kongres Futurologiczny. Interdyscyplinarny projekt artystyczny wokół twórczości Stanisława Lema
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artystki i artyści: Justyna Górowska, Inside Job (Ula Lucińska i Michał Knychaus), Karolina Jarzębak, Wiktoria Walendzik, Jakub Gliński
Kuratorzy: Ania Batko i Aleksander Celusta
Koordynacja: Mateusz Piegza
Identyfikacja graficzna: Renata Motyka
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Dokumentacja fotograficzna: Paweł Wyląg
17.11 – 08.12.2019, Studencka 25, Kraków
Awdotia (tragicznie): Nie spodziewałam się tego po was, towarzyszu mężu. To natośmy zrobili w 1917 rewolucję, żeby się rozjeżdżać w jakichś autach? Żeby mieć zafajdane lodówki? Co ci się jeszcze zachciewa? Może szczoteczki do zębów? A palcem nie łaska? Opamiętajże się, co robisz? Już nie łaska tyrać dla rewolucji? Już nic cię nie obchodzi plan produkcji, nasza radość, nasz pot, nasza krew…
Psichow: Krew i pot, niewątpliwie, ale dlaczego nie mam mieć lodówki?
Awdotia: Mężu, rzuć to korzenie, to plugawe korzenie się przed zachodem. Na co ci lodówka? Co będziesz w niej trzymał, gacie? Przestań, bo pójdę do towarzysza Tegonieradze, on ci już wybije lodówkę z głowy (żegna się)
„Korzenie. Drrama wielorakie” to króciutka sztuka kukiełkowa, pełna groteski i czarnego humoru, którą Stanisław Lem miał napisać (bo istnieją dwie wersje tej samej historii) wspólnie z Romanem Husarskim – rzeźbiarzem, ceramikiem i jednym z twórców nowatorskiej techniki malarstwa ściennego, piropiktury. „Korzenie…” powstały na początku lat 50’ i były prześmiewczą satyrą na czasy stalinizmu, konsumpcję i imperialistyczne zapędy radzieckich towarzyszy. Zresztą ta dwójka napisała też inną sztukę, w której dla odmiany krytyce poddaje imperializm. Tym razem o łatwym do przełknięcia tytule Yacht Paradise. Ale o ile tę ostatnią wydano i wystawiono w otoczeniu luksusowych sprzętów, o tyle pierwszą Lem ukrył w teczce między jednym kryminałem, a drugim, i na zawsze zapomniał o tym gdzie ją schował.
Ceramika, szkło, meble i mozaiki z czasów PRL. Wzornictwo wytwarzane w spółdzielniach i manufakturach, których tradycja urwała się nagle końcem lat 80’, od kilku lat przeżywa coś w rodzaju drugiego miodowego miesiąca. Po latach skręcania mebli z Ikei na powrót urzekają kolorem, kompozycją, kształtem. Formalizmem z nutą nostalgii, w którym czuć powiew zachodniego modernizmu i organicznej abstrakcji. Pikasiaków i new look. Takie, trochę trącące myszką, ale ciągle nowoczesne, piękno. Któremu się dajemy się zauroczyć. Nawet jeśli przeczuwamy, że nad tym wszystkim unosi się jakaś dziwna materia powietrza. Aura osobliwości, która jak w działającej nielegalnie, bo w nocy, hucie szkła, sprawia, że szyby w oknach naprzeciwko matowieją. Okruszki, które jak sztuce Lema i Husarskiego, przypadkiem wpadają do kotła sodówki, i chociaż ktoś straci za to głowę, plan zostaje wykonany. I lodówka, która w tej samej sztuce, zamiast chłodzić, grzeje.
Interesują nas dziwne i nielinearne historie. Takie o których wygodnie zapomnieć. Takie, które łatwo przeoczyć i schować. Jak ta o mozaice złożonej z ceramicznych kafli, która kiedyś przedstawiała pegaza, a zdemontowana i na powrót złożona przez robotników zamienia się w geometryczną abstrakcję. Jak ta, o kuflach z fallicznymi rączkami odlewanymi na Barbórkę, albo dziwnych butach i groteskowych genitaliach, które szklarze, dalej często z projektantami, odlewali dla zabawy, z resztek materiału i już po godzinach pracy. Najczęściej zresztą na gazie i na rozgrzewkę. By mieć lżejszą rękę. Jak ta o trujących odczynnikach albo ryzykownych technikach stosowanych przez ceramików, którzy mieli w sobie tyle samo z hazardzisty, co z naukowca. Jednym z takich szalonych ceramików był zresztą sam Husarski i Husarska (Helena), którzy metodą prób i błędów, rozgrzewali do białości ceramiczne i palnikami wtapiali w nie płynne szkliwo. Malowane ogniem rysunki.
Fascynuje nas selen, kobalt i mangan. Fluoryt, który wytrąca się jak cukier. Trujące tlenki ołowiu i tlenki miedzi, które dają sześć różnych barw, od czerwieni po błękit. Nawet zarządzenie Ministra o tym, że wyrób szklany nie może mieć więcej niż od sześciu do ośmiu pęcherzyków powietrza. I dosypywany do szkła w reakcji na tą samą dyrektywę, za radą sprzątaczki, proszek ixi, który wszystko zamieniał w pianę. Eksperymenty i pomyłki, które niejednokrotnie okazywały się od nich ciekawsze.
Przypadek Łysej Góry, miejsca bez żadnej tradycji, która za sprawą, nomen omen wracającego do korzeni Franciszka Mleczki, staje się wsią modelową, do której zjeżdża cały Kraków. Z przedszkolem, fabryką i szkołą. Słynną Kamionką, wokół której łąki zapełniały odpryski ceramicznych naczyń. Nawet jeśli na początku przeciekały donice, kafle się rozpadały, a pracownicy zamiast do fabryki szli w pole.
Bo może najciekawsze są te przyśnione i prześnione rewolucje. Utopie i dystopie. Unikaty wypalane po nocach i realizowane w świetle dnia prace bez autorstwa. Projekty, też te rysowane na serwetkach, których nikt nie liczył i nie inwentaryzował. Technologię, których nigdy nie opisano, bo po co, skoro wszyscy znali je na pamięć. Współpraca artysty z technologiem i rzemieślnika z artystą. Spółdzielnie, które jawią się jako oazy wolności. Wazon Madera, nazwany tak dlatego, że odwrócony miał komuś przypominać kieliszek na ekskluzywny alkohol. Za drogie meble Ładu i prasówki – kryształy dla ubogich. Design demokratyczny, masowy, egalitarny i najlepiej taki na eksport. Na zachód, który jak zwykle okazuje się być miarą sukcesu. Tematem na jeszcze jeden nagłówek w gazecie. „Polska ceramika w USA!”.
Bo nawet szklanka do herbaty, jak mówi Horbowy, jest tematem politycznym. Kiedyś zresztą Gomułka zatrzymał się nad jego kielichem Goliat, który miał być dowodem na rozpijanie klasy robotniczej. Ktoś z jego świty, wytłumaczył mu, że to na szczęście towar eksportowy.
W tym sensie korzenie to nie tylko korzenie. Odziedziczony po przodkach spadek, ale też właśnie korzenie się, trochę przed wschodem, trochę przed zachodem. Po obu stronach tego samego słońca. Przed już znajomą i wygrzebaną spod śmieci, historią. Też tą zakrytą, jak wiele mozaik, kartongipsem albo pilśniową płytą na którą nałożono świeżą glazurę. Korzenie i korzenie się.
Warfałamotwiej: „Niby, że korzenie? Że ja się korzę? A kiedy to tak przyjemnie… można dychać… robić co się chce…”
Ta wystawa to rodzaj otwartego salonu. Miejsce, w którym przeszłość spotyka się z przyszłością, produkt z odpadem, a całość z resztką. To takie nieświadome wywoływanie historii. Śnienie wciąż od nowa jednej i tej samej historii. Ale też udawanie, że nic się nie zmieniło. Tak, jak chciał Hansen, w oknach nie ma zasłon, a stół jest przysunięty do ściany. To zestaw, jak w „Małżeństwie z rozsądku”, nie na sprzedaż. Wszystko jest tu z ekspozycji.
Wystawie towarzyszyły spacery po mieście i wizyty studyjne.
Wydarzenie jest częścią festiwalu Sztuka do rzeczy – design w Krakowie
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artyści: Bogusław Bachorczyk, Marcin Janusz, Paweł Olszczyński
Kuratorzy: Ania Batko i Aleksander Celusta
Identyfikacja graficzna: Renata Motyka
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Dokumentacja fotograficzna: Paweł Wyląg
08.10 – 27.11.2019, Grodzka 43, Kraków
Grodzka 43. Kamienica w centrum miasta. Kiedyś dom Adama Męcińskiego i pałac Szaniawskich. W czasach PRL-u były tu mieszkania. Potem działał tu klub o nęcącej nazwie Dolce Vita, by chwilę później zniknąć, albo inaczej, przeobrazić się w jeszcze jedną wydmuszkę raczkującego kapitalizmu. Ostatnio swoją siedzibę miał tu salon Bingo, zdobiony lustrami, które wisiały na ścianach w kolorze pistacji, z czerwoną wykładziną i barem w kolorze ciemnej wiśni. Tajemnicą poliszynela jest, co działo się tu poza tracącą myszką grą w bingo.
Gdyby naruszyć tę pastelozę i kolejne nakładające się na siebie jak palimpsest warstwy farby, może można by było dodrapać się do XIX wiecznej polichromii. Może można by było dotknąć tej, ale też tej przyszłej ruiny, dać się zauroczyć lepkiej nostalgii i tym rozczulającym, porozrzucanym to tu to tam, resztkom. Ta wystawa to zresztą bardziej niż instalacja, scenografia. Do nigdy nie zrealizowanego filmu, albo nienapisanej sztuki. Ale też jakiś rodzaj udramatyzowanego krajobrazu, okraszonego teatralnym, trochę kiczowatym sztafażem. Taki pejzaż oglądanego po latach Czarnobyla z wesołym miasteczkiem, stertą masek i tłumem plastikowych laleczek, którego nie ma. I nie było. A on wciąż jest piękny. Szliśmy obok szklarni, a tam pomidory takie czerwone. Jeść się chce, a dusza boli. Mówiła jedna z mieszkanek strefy. Podobno po grecku nostalgia znaczy tyle, co ból ze starej rany. Jest ropiejącym wrzodem rozciągniętym między dwoma nieskończonościami, pisze Michel Houellebecq. I jest błogosławieństwem, podróżą w czasie, magdalenką i kawałkiem żółtej ściany, twierdzi Marcel Proust. Dotknięci tą zarazą nie zawsze wiedzą za czym tęsknią. Ale tęsknią. Rzadko przeczuwają, częściej przewidują. Wróżą z rozwarstwiającej się pokrywy bardzo słodkiego lukru, albo jeszcze lepiej monstrualnych zacieków nienaturalnie czerwonego keczupu. Śmieją się, ale ciągle przez łzy.
Ruina to przede wszystkim proces, zlepek przeżutej i przemielonej, przeszłości i przyszłości. Efekt kręcącej się w kółko i bez końca karuzeli. Jest taki eksperyment Roberta Smithsona, w którym dziecko biega w kółko po piaskownicy z białym i czarnym piaskiem, dopóki wszystko się nie wymiesza. Tylko po to by w kolejnej scenie z żalem odkryć, że jeśli zacznie biegać w przeciwnym kierunku, to piasek nie tylko nie wróci do stanu sprzed, ale jeszcze bardziej poszarzeje.
W końcu świata jest coś bardzo kuszącego, czuć w nim ciężar ostateczności, ale też lekkość nagle odzyskanej wolności. Zupełnie tak jakby były to nieplanowane wagary. Bohaterowie „Budowniczego ruin”, kultowej powieści Herberta Rosendorfera z końca lat 60’, zamykają się w nigdy nieukończonym schronie w kształcie zwróconego do dołu cygara, gdzie karmią się makabrycznymi i pełnymi czarnego humoru dykteryjkami, rozłażącą się i rozjeżdżającą się na boki narracją, wybiórczą, pełną dziur. Taką, która nigdy się nie kończy, tylko bez końca przedłuża naszą agonię. Podczas gdy na zewnątrz być może trwa właśnie zagłada. Wydarza się krwawa apokalipsa. Epilog wciąż się rozwarstwia. I znowu, powieść pod tytułem „Świat” być może się skończyła, ale sama opowieść wciąż się opowiada. I nie chce przestać. A przecież gdzieś już jakby to słyszeliśmy.
Kamienica na Grodzkiej 43 kilka miesięcy temu została sprzedana. Wkrótce poddana zostanie gruntownej rewitalizacji. Powstanie tu hotel albo restauracja. Na jakiś czas ruina odejdzie w zapomnienie. Będzie ją można już tylko wspominać. Co nie znaczy, że nie wróci.
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artystki i artyści: Krzysztof Gil, Jakub Gliński, Martyna Kielesińska, Marta Krześlak, Bartosz i Tomasz Zaskórscy
Koncepcja merytoryczna: Mateusz Piegza
Kuratorzy: Ania Batko i Aleksander Celusta
Identyfikacja graficzna: Renata Motyka
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Dokumentacja fotograficzna: Paweł Wyląg
Partner: Unsound
18.11 – 02.12.2018 , Henryk Gallery, Kraków
Wystawa Spółdzielnia Pracy Henryk to głos młodego pokolenia artystów w dyskusji na temat losów i spuścizny artystycznej PRL-owskich zakładów produkcyjnych i manufaktur. W swoich pracach artyści i artystki zmierzyli się z dorobkiem twórców i rzemieślników tamtych lat. Powstałą instalacje, nawiązującą do pokoju dziennego, uzupełniły historyczne prace wypożyczone z kolekcji prywatnych.
Wydarzenie jest częścią festiwalu Sztuka do rzeczy – design w Krakowie
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artystki i artyści: Natalia Kopytko, Renata Motyka oraz Spółdzielnia Pracy Henryk w zespole z hutnikami: Krzysztofem Chytkowskim, Dariuszem Winklerem
Kurator: Aleksander Celusta
Architekt wystawy: Mateusz Piegza
Aranżacja wystawy: Przemek Krupski, Bartek Kieżun
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Dokumentacja fotograficzna: Paweł Wyląg
16.11.2018 – 05.01.2019, l’étrangère, Londyn (Wielka Brytania)
Antyromskie ustawodawstwo uprawomocniające niechęć w stosunku do Romów i ich prześladowania zaczęto opracowywać w Europie w XV w. Adam Bartosz w książce „Nie bój się Cygana” wymienia antyromskie akty prawne. Pierwsze ustawy wydane zostały w Lucernie w 1471 r. Pod koniec XV w. zakazano wędrownego trybu życia Romom na terenie Hiszpanii. Początek XVI w. naznaczony został zaś przez antyromskie prawodawstwo cesarza Maksymiliana I, w świetle jakiego schwytanych na terenach Cesarstwa Romów poddawano torturom i eksterminowano. W XVI w. wygnano ich z mocy prawa z Anglii, Danii, Finlandii, Francji i ze Szkocji.
Prześladowania Romów w majestacie prawa osiągnęły szczyt w kolejnych stuleciach, gdy dochodziło do polowań na Romów (Heidenjachten). Polowania przybierały formę myśliwskiej nagonki, dostarczając rozrywki myśliwym. Bartosz przytacza fragment siedemnastowiecznej kroniki, w której czytamy relację z polowań: „ustrzelono pięknego jelenia, pięć saren, trzy spore odyńce, dziewięć mniejszych dzików, dwóch cyganów, jedną cygankę i jedno cyganiątko”.
Ten właśnie kronikarski zapis stał się inspiracją dla pracy Krzysztofa Gila. Polsko-romski artysta stworzył instalację, na którą składa się sklecona z kawałków drewna i materiału buda nawiązująca kształtem, wymiarami i techniką wykonania do tradycyjnych, tymczasowych domów budowanych przez Romów. W jej wnętrzu artysta umieścił panoramiczny obraz, na który składa się wykonany białą kredką rysunek ukazujący scenę pokotu. Utrzymany w konwencji przedstawieniowej myśliwskich trofeów obraz zbudowany został z portretów ubranych w nowożytne stroje myśliwych. Wszystkie wykorzystane przez artystę wizerunki zostały zawłaszczone z malarstwa dawnych mistrzów. W centrum kompozycji, pomiędzy złowionymi zwierzętami, złożony został tors ustrzelonego Roma.
Wykorzystana tu konwencja appropriation stanowi sarkastyczny komentarz na temat sztuki europejskiej jako malowanych jasnymi barwami dziejów i oskarżenie rzucone pod jej adresem. Z drugiej strony, za pomocą towarzyszącego dźwięku, zamierzchła historia zostaje zestawiona ze współczesnością i rodzinną historią artysty. Ścieżka dźwiękowa to bowiem zapis rozmowy artysty z jego babką. Opowiada ona o swoim zamordowanym po wojnie ojcu, który zginął za to, że śmiał zwrócić uwagę na źle wykonaną pracę swoim polskim współpracownikom. Przybyli na miejsce zdarzenia milicjanci i lekarze stwierdzili nieszczęśliwy wypadek. Sprawcy pozostali bezkarni.
Rodzinna historia artysty, która została połączona z wydarzeniem opisanym w kronice, ukazuje, że Heidenjachten nie są wcale zamkniętym rozdziałem historii, a przemoc antyromska jest wciąż zjawiskiem nagminnym. Świadczy o tym także tytuł wystawy, który zapożyczyliśmy ze znalezionego w Internecie współczesnego zdjęcia przedstawiającego napis na murze w jednym z polskich miast. Farba zdawała się być wciąż mokra.
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl oraz Polskiego Instytutu w Londynie.
Artysta: Krzysztof Gil
Kurator: Wojtek Szymański
02.02 – 02.03.2018 Henryk Gallery, Kraków
Prace Pawła Susida to gotowe transparenty na rozmaite pochody. Olej, potem tempera, potem akryl. Niesie je w marszu na rzecz sztuki. Malarz męczy się, ale kto… się nie męczy. Sądzę, że sprzedali mi niechlujne pędzle. Starałem się malować małe obrazki. Nawet najsłabszym z nich trudniej wam będzie zabić człowieka. W pochodzie przeciw złej polityce. Przy tym ministrze obowiązku ataku ani obrony narodowej nie dokonam. Wejście na wystawę. Po wyjściu z Rydzyka przejdziesz na Islam i skręcisz w ul. F Dzierżyńskiego. W proteście przeciwko absurdom i bezmyślności. Czyńcie ziemię sobie poddaną. Grzebień im. J. Cyrankiewicza. W demonstracji społecznych nastrojów. Skończył się XX wiek, teraz już będzie lepiej. Następne pokolenie nie jest złe, trzeba jednak zachować czujność. Lapidarnie i zwięźle wyraża dowcipną myśl lub poważną prawdę filozoficzną. Jezus, Maria. Jeśli jest tak ładnie to dlaczego chce mi się rzygać?
Bartosz Flak
Projekt współfinansowany ze środków finansowych Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Artysta: Paweł Susid
Kurator: Aleksander Celusta
Koordynator: Mateusz Piegza
Tłumaczenie: Piotr Sylwester Mierzwa
Dokumentacja fotograficzna: Grzegorz Mart
Cykl warsztatów o sztuce i architekturze współczesnej, 01.05.2017 – 31.12.2018
Projekt Przedmiot – Przestrzeń – Miasto to cykl bezpłatnych warsztatów skupionych wokół zjawisk sztuki i architektury współczesnej, wpisanych w tkankę miasta Krakowa. Kilkumiesięczny program został zbudowany wokół następujących modułów: Przedmiot, Przestrzeń, Miasto. Proponowany przez nas projekt skierowany był do trzech grup wiekowych: 7-12, 12-15 lat oraz dorosłych. Formuła i sposób realizacji poszczególnych zadań zostały dostosowane do wieku odbiorców oraz poruszanej tematyki. Celem projektu było przede wszystkim poszerzenie wiedzy odbiorców w zakresie sztuki i architektury współczesnej, poprzez zastosowanie właściwych narzędzi edukacyjno-poznawczych. Uczestnicy wzięli także udział w działaniach plastycznych.
Niniejszy projekt oparty był na przeświadczeniu, że sztuka współczesna jest postrzegana w społeczeństwie jako sfera trudna, niezrozumiała i dostępna dla elitarnej widowni. Wielu odbiorców uważa, że zagłębienie się w sztuki wizualne możliwe jest tylko dla osób posiadających specjalistyczne przygotowanie i szeroką wiedzą z zakresu historii sztuki. Wierzymy, że zadaniem edukatorów jest zaprezentowanie sztuki w sposób przystępny dla osób o różnych kompetencjach kulturowych i o różnym doświadczeniu w kontakcie z nią. W projekcie pragniemy podzielić się zarówno nasza wiedzą, jak i wszystkich zaproszonych gości.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Koordynator: Mateusz Piegza
Identyfikacja wizualna: Renata Motyka
Tłumaczenie: Dorota Wąsik
Dokumentacja fotograficzna: Grzegorz Mart